piątek, 31 sierpnia 2012

00. prologue.


            Kolejny cios. Tym razem w twarz. Ale poczułam, jakby trafił prosto w moje serce. Idealnie w środek…
            Pod wpływem uderzenia, upadłam na twardą ścieżkę spacerową, którą nikt, dosłownie nikt nie chodzi i dlatego nie mam szansy na jakąkolwiek pomoc. Skuliłam się, dając mu do zrozumienia, że poddaję się. Zaśmiał się; zawsze go to bawiło. Schowałam twarz w dłoniach, opanowując płacz. Złapał mnie za ramiona i bez żadnej ostrożności przerzucił mnie tak, abym leżała na plecach.
           - Postanowiłem coś – powiedział cichym, niskim tonem. Przytaknęłam, dając mu do zrozumienia, żeby mówił dalej. – Nie zasługujesz na mnie. Jesteś zwykłą szmatą.
Z jednej strony się z nim zgadzałam. Tak się właśnie czułam, ale to tylko i wyłącznie przez niego i przez jego zachowanie. Ale z drugiej strony powinnam zaprzeczyć, przecież jakąś godność jeszcze mam. Albo i już nie…
- Jak mam to rozumieć? – wyszeptałam.
- Tak, jak chcesz. Możesz wiedzieć jedno: mam lepszą. Na poziomie. Z nami koniec.
            Nie poczułam bólu, wręcz przeciwnie – radość. Nie mogłam z nim zerwać, za bardzo się go bałam. Dzień w dzień tutaj przychodziliśmy… Jednak teraz musiałam udawać, że mnie to okropnie boli.
- Że co? Ale… - na nic więcej się nie zdobyłam.
- Nie powiem, że mi przykro, bo bym skłamał.
           Wstał i odszedł. Tak po prostu, zostawiając mnie tutaj. Usiadłam na ławce, która znajdowała się dosłownie dwa kroki ode mnie. Kiedy zniknął mi z pola widzenia, zaczęłam oglądać rany, które dzisiaj doszły do kolekcji, płacząc. Podciągnęłam po chwili kolana pod brodę i schowałam w nich twarz, a dłońmi oplotłam nogi na wysokości łydek. Nagle ktoś obok mnie usiadł. Serce podskoczyło mi do gardła.
            Popatrzyłam w lewo. Zielone oczy badawczo mi się przyglądały. Na głowie miał burzę brązowych loków. Przyznam szczerze, że jest bardzo przystojny. Mały nosek, idealne rysy twarzy i takie same usta.
- Co ty tutaj robisz? – wyszeptałam.
- Zastanawiam się, co TY tutaj robisz.
Rozejrzałam się. Teraz dostrzegłam, że jest to koniec lasu. Ścieżka miała zakończenie może 2 metry od ławki, a dalej tylko drzewa, tak jak wokół „chodnika”.
- Ja… - zaczęłam, ale co miałam powiedzieć obcemu facetowi? – Nikt tutaj nie chodzi.
- Jak widać, chodzi.
Wytarłam policzki z łez i popatrzyłam się znowu na rękę. Była już prawie cała w krwi.
- Chodź, jedziemy do szpitala – powiedział.
- Nigdzie z tobą nie jadę! Nie znam cię i mam wsiąść do twojego auta? – wstałam z ławki i zaczęłam iść, a on na nieszczęście obok mnie.
- Znasz mnie?
- A niby skąd mam cię znać?
- Z telewizji, wywiadów… Harry Styles, mówi ci to coś? – wtedy przystanęłam. Wyciągnęłam szybko telefon z kieszeni i weszłam w folder ze zdjęciami. Tak… właśnie stałam obok jednego z moich idoli. Popatrzyłam się na niego, chowając urządzenie. Uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Wtedy zaczęłam mu ufać. Już się go nie bałam.
- Zimno ci? – zapytał.
- Trochę…
Ściągnął z siebie bluzę i położył ją na moich ramionach. Teraz to on był w krótkim rękawku, nie ja. W środku jesieni!
- Ale Harry…
- Nie gadaj, tylko ubieraj.
Włożyłam ręce do rękawów i szczelnie owinęłam resztę ciała bluzą, co nie było trudne, bo do tej bluzy mogła by zmieścić się jeszcze połowa mnie. Piękne perfumy dotarły do moich nozdrzy. Ponownie objął mnie ramieniem.
- Reporterzy… - powiedziałam, obawiając się już najgorszego. – A jeśli nas wyłapią?
- Nie przejmuj się nimi – mówiąc to, założył okulary przeciwsłoneczne. Widziałam już z dala piękne, czarne Porshe i do niego po kilku minutach weszliśmy. Harry bez słowa ruszył. Dojechaliśmy pod biały budynek i wtedy nabrałam wątpliwości. Co jeśli będą się wypytywać, co mi się stało?

_______

no więc jest prolog. hope you enjoy :) póki co pracuję nad wyglądem bloga i mam świadomość, ze jeszcze trochę mi to zajmie :D pierwszy rozdział.. jutro wieczorem, maybe?