Kolejny
cios. Tym razem w twarz. Ale poczułam, jakby trafił prosto w moje serce.
Idealnie w środek…
Pod wpływem uderzenia, upadłam na
twardą ścieżkę spacerową, którą nikt, dosłownie nikt nie chodzi i dlatego nie
mam szansy na jakąkolwiek pomoc. Skuliłam się, dając mu do zrozumienia, że
poddaję się. Zaśmiał się; zawsze go to bawiło. Schowałam twarz w dłoniach,
opanowując płacz. Złapał mnie za ramiona i bez żadnej ostrożności przerzucił
mnie tak, abym leżała na plecach.
-
Postanowiłem coś – powiedział cichym, niskim tonem. Przytaknęłam, dając mu do
zrozumienia, żeby mówił dalej. – Nie zasługujesz na mnie. Jesteś zwykłą szmatą.
Z jednej
strony się z nim zgadzałam. Tak się właśnie czułam, ale to tylko i wyłącznie
przez niego i przez jego zachowanie. Ale z drugiej strony powinnam zaprzeczyć,
przecież jakąś godność jeszcze mam. Albo i już nie…
- Jak
mam to rozumieć? – wyszeptałam.
- Tak,
jak chcesz. Możesz wiedzieć jedno: mam lepszą. Na poziomie. Z nami koniec.
Nie poczułam bólu, wręcz przeciwnie
– radość. Nie mogłam z nim zerwać, za bardzo się go bałam. Dzień w dzień tutaj
przychodziliśmy… Jednak teraz musiałam udawać, że mnie to okropnie boli.
- Że co?
Ale… - na nic więcej się nie zdobyłam.
- Nie
powiem, że mi przykro, bo bym skłamał.
Wstał i
odszedł. Tak po prostu, zostawiając mnie tutaj. Usiadłam na ławce, która
znajdowała się dosłownie dwa kroki ode mnie. Kiedy zniknął mi z pola widzenia,
zaczęłam oglądać rany, które dzisiaj doszły do kolekcji, płacząc. Podciągnęłam
po chwili kolana pod brodę i schowałam w nich twarz, a dłońmi oplotłam nogi na
wysokości łydek. Nagle ktoś obok mnie usiadł. Serce podskoczyło mi do gardła.
Popatrzyłam w lewo. Zielone oczy
badawczo mi się przyglądały. Na głowie miał burzę brązowych loków. Przyznam
szczerze, że jest bardzo przystojny. Mały nosek, idealne rysy twarzy i takie
same usta.
- Co ty
tutaj robisz? – wyszeptałam.
-
Zastanawiam się, co TY tutaj robisz.
Rozejrzałam
się. Teraz dostrzegłam, że jest to koniec lasu. Ścieżka miała zakończenie może
2 metry od ławki, a dalej tylko drzewa, tak jak wokół „chodnika”.
- Ja… -
zaczęłam, ale co miałam powiedzieć obcemu facetowi? – Nikt tutaj nie chodzi.
- Jak
widać, chodzi.
Wytarłam
policzki z łez i popatrzyłam się znowu na rękę. Była już prawie cała w krwi.
- Chodź,
jedziemy do szpitala – powiedział.
-
Nigdzie z tobą nie jadę! Nie znam cię i mam wsiąść do twojego auta? – wstałam z
ławki i zaczęłam iść, a on na nieszczęście obok mnie.
- Znasz
mnie?
- A niby
skąd mam cię znać?
- Z
telewizji, wywiadów… Harry Styles, mówi ci to coś? – wtedy przystanęłam.
Wyciągnęłam szybko telefon z kieszeni i weszłam w folder ze zdjęciami. Tak…
właśnie stałam obok jednego z moich idoli. Popatrzyłam się na niego, chowając
urządzenie. Uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Wtedy zaczęłam mu ufać. Już
się go nie bałam.
- Zimno
ci? – zapytał.
-
Trochę…
Ściągnął
z siebie bluzę i położył ją na moich ramionach. Teraz to on był w krótkim
rękawku, nie ja. W środku jesieni!
- Ale
Harry…
- Nie
gadaj, tylko ubieraj.
Włożyłam
ręce do rękawów i szczelnie owinęłam resztę ciała bluzą, co nie było trudne, bo
do tej bluzy mogła by zmieścić się jeszcze połowa mnie. Piękne perfumy dotarły
do moich nozdrzy. Ponownie objął mnie ramieniem.
-
Reporterzy… - powiedziałam, obawiając się już najgorszego. – A jeśli nas
wyłapią?
- Nie
przejmuj się nimi – mówiąc to, założył okulary przeciwsłoneczne. Widziałam już
z dala piękne, czarne Porshe i do niego po kilku minutach weszliśmy. Harry bez
słowa ruszył. Dojechaliśmy pod biały budynek i wtedy nabrałam wątpliwości. Co
jeśli będą się wypytywać, co mi się stało?
_______
no więc jest prolog. hope you enjoy :) póki co pracuję nad wyglądem bloga i mam świadomość, ze jeszcze trochę mi to zajmie :D pierwszy rozdział.. jutro wieczorem, maybe?